Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stępujem, tyłem przez prog, Ostańcie z Bogiem mowim, głowy kłonim, wychodzim przez sień, a cicho, a w strachu, jak przez zakrystie!

Całe subote nic tylko gadało sie o Grzegorze. Takich obrazow jak u Domina było w wiosce więcej, Dunaj mieli, Litwin czarny i jeszcze paru, obraźnik kiedyś furo jeździł po żniwach, żytem ludzi kupowali, kto Matkeboske, kto Pana Jezus, a kto Pietra. Nu i masz tobie: taki sam święty między nami żyje! Straszno sie zrobiło, coś wisiało w powietrzu, dobrego abo złego, cudem pachniało przed Wielkanoco! W Palmowe Nidziele jak co roku raniuśko równo z kogutami chłopcy, kawalerka ruszyli po chatach z łozami, biczować. A jakże, i do nas wpadli, ale ja już przyodział sie, przyobuł, a palmuje sie tylko tych co śpio. Nu i z Handzi i dzieciow pierzyne zerwali i dalejże siekać łozami po nogach, po plecach, po dópie, sieko podśpiewujo Palma bije nie zabije, kości łamie nie połamie, pamiętajcie chrześcijanie, że za tydzień zmartwystanie! biczujo, a Handzia skacze i wiszczy w łożku, poduszko sie zasłania! Ziutek też oberwał, ale mniej, pożałowali, tatka tylko dla fasonu tknęli po kożuchach, dziadkow sie nie siecze. Pożytek z tego biczowania taki, że kto wypalmowany, całe wiosne lato bedzie budził sie ze słonkiem, wstawał letko.
Palmowanie palmowaniem, ależ obiadem, ro-