Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łakami w piersi: Któryś za nas cierzpiał rany, Jezu Chryste źmiłuj sie nad nami! trzy razy odśpiewawszy żegnamy sie, siadamy, a usiądszy, każde robi swoje robote, tyle że tu tam trochu płakania, wycierania ślozow, ale już wituszki popiskujo, szpulki furczo, ale bez gadania, każdy jeszcze rozpamiętuje krzyż, cierpienie, o śmierci sie myśli, że umrzyć trzeba bedzie, że choroby, nieszczęścia, życie marne, proch z prochu.
Aż Grzegor odzywa sie że to wszystko przez złych ludzi: złe ludzi Pana Jezusa ukrzyżowali, złe ludzi wodke wydumali, chfabryki stawiajo. To przez nich świat zaginie: armaty, rowery, jeroplany tak samo zły wymys. A na co to wszystko? Czy to kiepskie życie starodawne? Czyż może być co lepsze jak gospodarzem być, orać, siać, młocić, konia trzymać, krowe! Ach, żeby wrocili sie dawne czasy, krole w koronach, hetmany, wojsko na koniach, dwory, dzwony, odpusty, herody, posty, pobożność. A pamiętacie dawniejsze lata, zimy? Jakie mrozy, jakie śniegi zimo! Jaki żar, ile słońca latem! A co dzisiaj? Zimo odelga za odelgo, śnieg z deszczem, plagi, lata mokre, pochmurne, słońce zimne, wystyga, pomieszanie sie robi. A Domin na to, że trzeba bedzie dać na msze: niech kto przejedzie sie po wiosce fóro zbierze ofiare na klebana i organistego, niech msza bedzie z organami. Bieda wisi nad Taplarami, niechaj nas Pambóg chroni od wszystkiego złego, amen.