Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tyle smakow i zapachow w chacie krąży. Patrze ja na sześć talerkow, sześć widelcow, nożow, łyżkow, blaszanych, z białym połyskiem, patrze na stoł biały, wyszorowany i widze, że z mojego stołu zrobił sie stoł cudzy, nie moj! Jakże w swojej chacie do cudzego stołu siadać? Oj, czuje jak złość obejmuje mnie całego, wielka złość mnie w głowie huczy, i strach niemały ręce trzęsie. Sześć talerkow? Każdy sobie bedzie jad? Na co noży? A widelcy? A co zrobio z burakami, z to czerwono mamałygo, jak jeść takie straszne hadztwo? Z kartoflami jo podadzo, czy do mięsa, czy do tej tu, jak to ona mówi, zupy? Czemu obiad nam zepsuli, obiad niedzielny!
Siadajcie, mowi Handzia, sprobujem po paninemu!
A to już niedobrze po naszemu, pytam cicho, a uczycielka pódmawia: Cóż szkodzi sprobować, jakie dzie indziej obyczaje. I na patelni mięso przewraca, dosmaża.
Handzia siada piersza i dzieci siadajo i tato, uczycielka staje za plecami, pewno ciekawa czy pochwalim te jej zupe.
Posiadali, łyżki wzieli i na mnie czekajo: żadne zacząć jeść nie może, póki ja, gospodarz, łyżki nie umocze.
Trudno, siadać trzeba, siadam przy tym stole cudzym, niby moim a nie moim. Przeżegnać sie trzeba, ale jakżesz żegnać sie, kiedy tu jakieś widelcy, noży błyszczo, a deska bieleje, jakby z niej skóre zderli. Sześć talerkow w rzę-