Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pięć tygodni jeszcze! A parszuka to my kłuli po kopaniu, parszuczka niedużego, jak on ma do postu wystarczyć, to po kostce trzeba brać, po troszku. A tu masz! Że uczycielka sie szasta, pojąć moge, ale Handzia, czemu ona miary nima!
W głos powiedzieć nie wypada, trochu wstyd przed uczycielko. Ale tylko wyszła Handzia do komorki, ide za nio: Co tobie, babo, ty chcesz wszystko zmarnować na raz, pytam sie złapawszy jo pod boki i trzęse, trzęse nio po ciemku: Czy ty kobieto rozum za stodoło wysrała! Uch, walnełoby sie babe kułakiem, ale nie wale, rozbeczy sie jeszcze i ściągnie uczycielke. Trzęse, ale żonke opętało: Puść, źli sie, puszczaj, ona czeka na mąke!
Co wyrabiacie, szalone!
Zaraz sprobujesz, zabaczysz! chwali sie ona bez wstydu brydu. I wyrywa sie, ucieka.
Uczycielka nożem stoł oskrobuje, zeskrobuje czarne, co sie ułoiło od kapania z łyżkow i miskow. Oskrobuje, myje z popiołem i decha bieleje jak nowa! I zaraz talerki rozstawia, sześć, przy każdym kładzie łyżke, noż, widelec. Do talerkow nalewa tego krupniku i odgarnąwszy czub z czoła pod boki sie bierze, zaprasza: Prosze bardzo, siadajmy, pierwsze danie zupa jarzynowa. Handzia napędza: Nu, siadajmo, Kaziuk, dzieci, tatu, siadajmo, sprobujem jak w mieście jedzo.
Napędza, bo jakoś nikt sie do tych talerkow i nożow nie rwie, choć każdemu kiszki myczo,