Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówi, kto ich przyjmował przy połogu? Babka? Oczy spuszczamy, bo pytanie nie za delikatne. Na co jej o takie rzeczy sie pytać, niezamężnej dziewczynie?
Nie, mowi Handzia, nie babka.
No i chyba nie doktor?
A na coż doktor?
To kto?
Handzia mnie pokazuje głowo, że ja, a ona aż odkręca sie od pieca: Pan, panie Kazimierzu? Pan?
Wszystkich czterech, chwali Handzia. A ja biere ceberek i ciele poje. A kątek zagrodzony drabino, żeby nie wyłaziło z słomy na chate.
I pan potrafił? dopytuje sie ona jeszcze, pan sie na tym zna?
Toż chodzi sie koło żywiny, ja na to, toż i świni proszo sie, krowy cielo, kobyły źrebio. I żeb sie odczepiła od tej sprawy, mówie o cielaku: Nu, zdaje sie niezadługo bedzie możno wyprowadzić już jego z chaty. Już on mocny.
A ciele z ceberka siorbie, oczy przypluszcza jak narzeczona, a tak jemu dobrze, że od razu w słome popuszcza. Uczycielka marszczy sie, rozgląda sie po chacie dokładnie, jakby świdrem badała i głowo kręci. Jak w buszu, mówi, całkiem jak w buszu, ech, niedziela niedzielą, a szkoła szkołą, wzdycha i wstaje od popielnika.