Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chyba nie z nas. A Handzia podpytuje: Ale ale! Nie wierze, żeby tam pani nimiała w mieście narzeczonego! Na pewno jakiś doktor abo urzędnik, postawny, w okularach, z brzuszkiem? A?
O nie, ja nie chcę z brzuszkiem!
A czemu? Męszczyźnie z brzuszkiem ładnie! Od razu widać, że pan.
Ale pan Kazik, widzę, niezbyt brzuchaty.
Bo jaki tam pan z niego? Chłop! krzywi sie Handzia. A tato zaraz dajo zagadke: co takiego chłop wyrzuca na ziemie, a pan nosi w kieszeniu?
Ona myśli, nie wie. Tato chwalo sie: A kozy, hehehe! Chłop smarka na ziemie, a panowie kłado w szmatce do kieszenia!
I tak ploto, gadajo, tatko z przypiecy, uczycielka spod popielnika, Handzia znad ceberka. Nasiekawszy kartoflow, zasypała ich otrębami, zalała pomyjami i wodo. Trochu zaraz w sieniach nalała do korytka i zawołała kury, reszte poniosła do chlewa. Uczycielka sie dziwi, czemu my kury trzymamy w sieniach, ona pierszy raz widzi coś takiego. To tłómaczym, że blisko przy ludziach, pożywio sie, zawsze im coś kapnie, to kartofla, to okruszki.
Handzia wrociła, obtupała nogi z gnoju i cielakowi szykuje mleko z zasypko. Przepraszam, mowi uczycielka, i spod pieca na dzieci patrzy, na Stasie i Władka, jak kotłujo sie w pierzynie, nogi zadzierajo gołe, bo w sukienkach jeszcze, ciągajo sie, przewracajo: Mnie ciekawi,