Przejdź do zawartości

Strona:Edward Boyé - Sandał skrzydlaty.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc w załamaniu rąk, czekałem na twą zdradę,
Przybity zdradą słońc i słońco-twórczej Muzy!

Nie odpędziłaś w dal śmiertelnie chorej duszy,
Lecz i zarazem drzwi otwarłaś tylko wpół,
Tę samą boleść ongi, potężny władca czuł
I od tej samej łaski dziś żebrak mrze w katuszy!

Nigdy i nic zupełnie!.. Na lot, na śmierć, na życie,
Na zatracenie słońc i nowych słońc wskrzeszenie,
Jak gdyby miłość twa, przez blade idąc cienie,
Li tylko po to szła, by mnie wyniszczać skrycie!