Strona:Edmund Różycki (Szkic biograficzny).djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

których bagnety jeszcze nie oschły z krwi pod Minkowcami wylanej.
Wszystko to mu było znanem dokładnie. Ze spokojem wiadomości odebrał, ze spokojem rozkazy wydał, z zimną krwią patrzał w oczy sytuacyi prawdziwie rozpaczliwej. On wszakże nie uważał jej za rozpaczliwą, a tylko poważną.
Zbliżano się ku wsi noszącej miano — Salicha Mała.
Nazwisko, dotąd nieznane, za chwilę stanąć miało na karcie dziejów Wołynia i chlubnie się zapisać obok imienia niezbyt ztamtąd odległych Zieleniec.
Droga szła wzgórzami i u wiejskiego kołowrotu Salichy łączyła się z gościńcem większym, który biegł z lewej strony zbliżających się kolumn. Baczniejsze oko dojrzeć mogło, iż generał coraz częściej, coraz pilniej zwracał się ku lewej stronie. Już czoło powstańczych szeregów wchodziło w owe wiejskie wrota, gdy na gościńcu, z lewej strony do wrót dobiegającym, spostrzeżono wielką chmurę kurzu. Chmura ta posuwała się szybko, coraz szybciej lewym gościńcem, jakby prześcignąć pragnęła przed Salichą szeregi powstańcze. Jeszcze chwila, a już wybornie dojrzeć można było, że to nieprzyjaciel na niezliczonej liczbie wozów pędził, a otaczały go zastępy kozactwa. Błysk bagnetów na wozach wkrótce widocznym się stał. Komenda przebiegała szwadrony powstańcze coraz częściej, coraz szybciej. Poleciały rozkazy do czoła kolumny, aby furgony obozu szły przyśpieszonym marszem,