Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Szli dość długo, zwłaszcza, że korytarz parokrotnie skręcał się pod różnemi kątami, aż wreszcie uczuwać poczęli niezwykłe gorąco. Było ono bardzo dotkliwe, pomimo, że umieszczone w suficie specjalne wentylatory i wiatraczki odświeżały powietrze.
Nareszcie korytarz rozszerzył się i zamienił w obszerną salę, w której ustawione były potężne turbiny, będące w ruchu. Od turbin tych ciągnęły się druty i kable.
— Oto jest główna siła motorowa naszej wyspy, a porusza ją oto to...
I profesor Rockfoss otworzył małe drzwiczki w ścianie sali.
Nasi przyjaciele na widok, który roztoczył się przed ich oczami, cofnęli się zdumieni i przerażeni.
Widniało przed nimi morze płomieni, krwawe, ogniste morze, które kipiało i huczało złowrogo. Po stromych ścianach biegły czasem to żółte, to fjoletowe, to sine płomyki, to znów słyszeć się dawał przerażający huk.
— To wulkan! — zawołał Wawrzon.
— Tak, wulkan — powtórzył za nim profesor Rockfoss — lecz wulkan uśmierzony, zmuszony do służenia nam.
— A czyż wybuch jego nie grozi zagładą wszystkiemu? — zapytał Henryk.
— Nigdy! Wiedza nasza sięgnęła tak daleko, że zdołaliśmy w zupełności zapanować nad nim i całą energję, jaką miał on użyć dla swego wybuchu, obracamy na naszą korzyść. Dzięki temu jest on bezsilny.
Chwilę jeszcze przyjaciele patrzyli na rozta-