Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wstali od stołu, uściskiem dłoni pożegnali się, a nasi przyjaciele pod przewodnictwem swego opiekuna skierowali się do pokoi, przeznaczonych dla nich na mieszkanie.
Lecz nie szli już owemi wąskiemi i krętemi korytarzami, które wiodły ich z celi więziennej do sali posiedzeń.
Po wyjściu znaleźli się w obszernym przedsionku. Tam przewodnik ich wskazał im coś w rodzaju małej platformy, otoczonej balustradą i polecił stanąć na tem.
Byli posłuszni i gdy tylko znaleźli się na platformie, opiekun ich nacisnął niewidzialny guziczek, i platforma pomknęła naprzód z szybkością tramwaju elektrycznego.
Mknęli tak dość długo przez szerokie i widne korytarze, aż wreszcie zatrzymali się przed dwojgiem drzwi.
— Oto przeznaczone dla was pokoje — rzekł ich opiekun — wszystko macie tam przygotowane do odpoczynku.
Weszli do wnętrza i oczom ich przedstawił się widok, zgoła różny od dawnej ich celi więziennej.
Wspaniałością swą pokoje ich nie ustępowały prawie w niczem salom, które dopiero co widzieli. Oświetlone były przepysznie, a miękkie, wygodne łoża zdawały się zapraszać ich do spoczynku.
Gdy tak z podziwem patrzyli na to, od progu rozległ się głos, drżący ze wzruszenia, mówiący czysto po polsku:
— Bądźcie zdrowi, chłopcy. Śpijcie smacznie. Niech Bóg czuwa nad wami!
Obejrzeli się spiesznie, lecz już opiekuna ich w pokoju nie było.