Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Idąc tam, Henryk przez całą drogę szeptał niezadowolony:
— Bodaj was! Na ucztę zapraszają! Napewno dadzą znów kulki jakieś lub sześcianki i powiedzą: najadajcie się! używajcie, ile się tylko zmieści!
Lecz gdy stanęli na progu sali, gdzie czekała zastawiona biesiada, wpadli w zachwyt.
Coprawda, sala jadalna w niczem nie różniła się od sali poczekalnej oraz tej, w której składali przysięgę. Tylko ta była w niej różnica, iż przedstawiała raczej wspaniały ogród, zastawiony prześlicznemi krzewami, a nawet i drzewami.
Pośrodku stał stół, zasłany śnieżnej białości obrusem, na którym wyraźnie odcinały się złote naczynia oraz przepiękne bukiety żywych kwiatów.
Zresztą wśród zastawy stołowej nie było widać nic innego, jak tylko złoto i kryształ.
Na ten widok przyjaciół zdjął podziw. Toż kraj ten musi być strasznie bogaty, kiedy władcy jego mogą na złocie ucztować.
Henryk nawet wypowiedział ten swój podziw, zwracając się do towarzyszącego im opiekuna o typie polskim.
Złoto? — odrzekł mu tenże z pogardliwym gestem — a cóż to nadzwyczejnego? U nas nie ma ono najmniejszej ceny. Możemy go mieć tyle, ile zapragniemy. Robimy też z niego wszystkie naczynia, gdyż ono nie ulega działaniu kwasów. W krainie naszej wszyscy jadają na złocie. Na żądanie fabryki nasze dostarczają go w każdej ilości.