Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnienie figlów, płatanych za lat dziecinnych profesorom i kolegom, było przyczyną tego.
Zajęci tak nie spostrzegli nawet, jak czas im płynął.
Przywrócił ich dopiero do równowagi lekki szmer jakby rozsuwanej ściany. Ucichli odrazu i spojrzeli w tę stronę.
Pod wpływem jakiegoś tajemniczego mechanizmu ściana otworzyła się i w powstałym stąd otworze ukazała się postać wyniosła.
Dziwna to była postać. Wysoka, chuda, spowinięta była cała w płaszcz dziwnego kroju, ciemny, obszerny. Twarz jej kryła maska, z pod której było widać tylko ogniste, czarne oczy.
Przez chwilę postać stała na progu, mierząc spojrzeniem obydwóch przyjaciół.
Ci zaś stali w milczeniu, wpijając wzrok w tajemniczą osobistość.
— Jakiej jesteście narodowości? — zapytał przybyły przyciszonym głosem po francusku.
— Polacy — odrzekli jednogłośnie obydwaj przyjaciele.
Postać przez chwilę milczała, wreszcie spytała znów, lecz tym razem, ku wielkiemu ich zdumieniu, po polsku:
— A z których stron?
— Z Krakowa — odrzekł Wawrzon.
— Z Warszawy — odparł Henryk.
Postać znów zapadła w milczenie.
Trwało ono dość długo, snać przybyły zbierał wspomnienia przeszłości, walczył z ogarniającem go rozrzewnieniem. Wyprostował się wreszcie, z otworów maski błysnęły oczy, i już głosem suchym, urzędowym tym razem po francusku