Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posilili się i, pełni otuchy, czekali chwili wyzwolenia.
Wybawca ich jednak nie zjawiał się jakoś. Godzina mijała za godziną, a nikogo nie było widać...
— Jakoś długo trwa ta narada — rzekł wreszcie Henryk — nie mogą widocznie zgodzić się na to, czy wypuścić nas na wolność czy też poddać tu, w tem więzieniu, mękom powolnego konania.
I w miarę rozdrażnienia, wzrastającego w nim znów pod wpływem tak długiego oczekiwania, zawołał:
— Ha, raczej niechby nas tu zabili... udusili jakimś gazem zabójczym, aniżeli skazywali na tak długie, powolne konanie w męce niepewności...
— Cierpliwości, drogi Henryku! — uspokajał go Wawrzon — cierpliwości.. Pamiętaj, że czuwa nad nami ów opiekun i że zjawi się tu, by przynieść nam wyzwolenie.
I ażeby rozerwać towarzysza, ażeby zająć umysł jego czemś i odwrócić od ponurych myśli, zaczął rozpytywać go o różne wspomnienia z czasów szkolnych.
Powoli Henryk dał się wciągnąć w tę rozmowę: jedno za drugiem sypały się przypomnienia przeróżnych figlów i szaleństw, popełnianych za czasów dzieciństwa i młodości.
Pod wpływem ich Henryk i Wawrzon jakby odżyli. Pozbyli się dręczącej ich zmory na myśl o więzieniu i jakby o niem zapomnieli.
O dziwo! Melancholja Henryka znikła do tego stopnia, że nieraz o błyszczące ściany więzienia odbił się dźwięczny, wesoły śmiech jego.
To tchnienie wspomnień młodości, to przypo-