Strona:Edmund Jezierski - Wyspa elektryczna.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A więc śmierć i koniec wszystkiemu, kres marzeniom, porywom młodości!
Cisza panowała czas dość długi, wreszcie przerwał ją odgłos kroków i hałas roztwieranych drzwi.
Na progu ukazało się sześciu mężczyzn zamaskowanych.
— Na sąd! — rzekł głośno po esperancku dowodzący nimi.
Podeszli do naszych przyjaciół, zdjęli im więzy z nóg, pozostawiając je na rękach, i, ująwszy pod ramiona poprowadzili.
Więźniowie nie okazali żadnego oporu. Jasno zdawali sobie sprawę, że byłby on bezowocnym, że nie dałby najmniejszego realnego wyniku. Dali się też apatycznie wprowadzić do tej samej sali, w której odbywało się przed tak niedawnym czasem składanie przysięgi.
Tym razem za stołem siedziało osiem postaci zamaskowanych, a więc wszyscy władcy wyspy. Zebrani byli po to, żeby sądzić towarzysza swego oraz dwóch przybyszów.
Oskarżeni zajęli miejsca nawprost stołu sędziów, straż stanęła poza nimi.
Przez chwilę trwała głęboka cisza, wreszcie dał się słyszeć donośny głos przewodniczącego:
— Oskarżeni wymieńcie imiona swe i nazwiska!
Porwał się dr. Wicherski, posłyszawszy te słowa suche, przypominające przestarzałe procedury sądowe.
— Precz z maskami! — zawołał — nie macie poco kryć twarzy swoich poza tą ochroną, gdyż i tak znam was wszystkich, wiem czyje oblicze