Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 02.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To nasi wierni towarzysze pracy — odrzekł Halicz — strzegli nas podczas całego przebiegu pracy, i teraz, nie chcąc rozstawać się z nami, osiedli przy naszej kolonji, zajmując się, tak jak i wszyscy, pracą na roli...
— A czy kolonja może się bronić w razie nagłego napadu koczowników pustyni?... — zapytał niespodziewanie ów tajemniczy nieznajomy, którego postać wielce intrygowała Czesława.
Uśmiechnął się tylko lekko na to pytanie Kazimierz Halicz i odrzekł:
— Nie radziłbym im próbować tego... Niezależnie od tego, iż wszyscy mieszkańcy Elektropolisu w jednej chwili, jak jeden mąż, stanęliby pod bronią, a każdy z nich władać nią znakomicie potrafi, posiadam jeszcze i inne środki obrony, które potrafią stawić opór najsilniejszym nawet oddziałom nieprzyjacielskim, gdyby komu na myśl przyszło zbrojnie atakować Elektropolis...
— A jakie?... — zapytał spiesznie nieznajomy, i oczy jego błysnęły ciekawością...
Nie podobała się ta nadmierna ciekawość Haliczowi, odrzekł też z lekkim ukłonem:
— Daruje pan, lecz to stanowi tajemnicę, znaną tylko paru bliskim mnie osobom...
Odpowiedź ta nie spodobała się nieznajomemu, który z miną niezadowoloną połączył się z resztą towarzystwa.