Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jedyny Francuz, zawiadowca stacji, wraz z wykonywującym wszelkie podrzędniejsze czynności stróżem stacyjnym, ex-żuawem, nie wiele ma do roboty. Całe dnie też spędza na osłoniętej płótnem od żaru słonecznego werandzie stacyjnej, leżąc wygodnie w hamaku i czytając od deski do deski „Libre Parole“.
Zajęcia przy przyjęciu i wyprawieniu jedynego pociągu na dzień niezbyt wiele zabierają mu czasu, może się też swobodnie oddawać polityce, którą uprawia z zapałem, żałując nieraz w głębi ducha, że nie jest we Francji, gdzie mógłby zostać wybranym na deputowanego do parlamentu, stamtąd zaś mógłby się dostać do senatu, skąd już krok tylko jeden do ministra, a następnie i na prezydenta Rzeczypospolitej… Ho! ho!… wtedyby dopiero pokazał światu, co potrafi…
Lecz dziś pan zawiadowca, monsieur François Duruy, w niezwykłem jest podnieceniu, nie ma ani sekundy czasu na zwykłe, a tak ulubione rozmyślania polityczne.
Przedewszystkiem z samego rana tuż nieopodal stacji rozłożyła się obozem karawana, należąca do Tow. kolonizowania Sahary, o którem tak wiele pisały wszystkie gazety, i którem on sam tak gorąco się interesował, a która podążała tam celem wprowadzenia w czyn planów tak wielkiego człowieka i wynalazcy, jakim był ów głośny inżynier, Kazimierz Halicz.
A może i on sam wśród niej się znajduje?