Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wanę, przyczem do uszu Czesława i Abdula dobiegały przeróżne zdania, wygłaszane o celu jej i przeznaczeniu przez te dzieci pustyni.
Największy podziw ich wzbudzały olbrzymie paki, naładowane na kilka wielbłądów, a mieszczące skrzydła i inne części składowe aeroplanu nowej konstrukcji, oraz podążający prawie że na samym końcu karawany spory samochód o nader lekkiej konstrukcji, zastosowany do podróży po piaskach pustyni.
Służyć on miał do komunikacji między oazami, zanim przeprowadzoną zostanie linja kolei elektrycznej, łączącej oddzielne stacje.
Skończyły się wreszcie uprawne fermy kolonistów, rozpoczęły się piaszczyste przestrzenie, porosłe gdzieniegdzie prawie że suchemi źdźbłami trawy oraz rzadkiemi kępami palm.
Rozpoczynało się państwo pustyni.
Czesław Halicz iskrzącym wzrokiem zmierzył tę przestrzeń i, zaciąwszy rumaka, wybiegł znacznie naprzód.
Wybiegł, jakby chcąc nasycić wzrok jej bezgranicznym widokiem, jakby chcąc pełną piersią odetchnąć jej czystem, suchem powietrzem.
Lecz pustynia ta nie była bezbrzeżną... W oddali, w czystem, przejrzystem powietrzu odcinały się wyraźnie kontury gór