Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Atlasu, po których przebyciu dopiero mieli ujrzeć Saharę, prawdziwą Saharę.
Karawana powoli posuwała się naprzód. Zatrzymywała się często dla odpoczynku, nie chcąc wyczerpywać sił zwierząt, pragnąc zachować je do uciążliwej podróży po piaszczystych przestrzeniach Sahary.
Po sześciu dniach wędrówki niezbyt uciążliwej i nużącej stanęli wreszcie u podnóża Atlasu. Wznosiły się przed nimi wyniosłe szczyty gór, okrytych śniegiem na samych wierzchołkach, a zielenią lasów poniżej...
Rozłożyli się tam obozem, i Czesław z Abdulem i towarzyszami swymi odbył krótką naradę nad tem, którą drogę obrać przez ten łańcuch górski. Jednogłośnie zgodzili się, że należy iść wąwozem, przez który była już przeprowadzoną linja kolejowa przez Saharę, jako najbezpieczniejszym i najłagodniejszym.
— Tak, — mówił, gestykulując żywo Abdul, — tam, panie, po przejściu, wejdziemy w krainę schottów, gdzie napotkamy wielką obfitość wszystkiego, tam też odpoczniemy przez dwa dni, by wielbłądy nabrały sił do przebycia uciążliwej drogi w pustyni.
— Tam również, — rzekł Czesław do towarzyszów, — pożegnamy się z światem cywilizowanym na czas dłuższy... i zaczniemy pędzić życie nawpół dzikich koczowników... Powrócimy tam na czas pewien do stanu nawpół pierwotnego, weźmiemy rozbrat ze