Strona:Edmund Jezierski - Ludzie elektryczni 01.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Leblanc patrzał nań z podziwem, i już miał coś rzec, gdy naraz rozległo się znów pukanie dyskretne do drzwi.
— Proszę! — zawołał Halicz.
Drzwi się otworzyły, i na progu stanął pan Dacré, zbliżywszy się do biurka, rzekł:
— Ten pan nie chce odejść. Mówi, że musi koniecznie widzieć się dziś z panem. Powiada, że wystarczy powiedzieć tylko jeden wyraz, a pan zaraz go przyjmie.
Zaciekawienie błysnęło w oczach inżyniera.
— Jakiż to wyraz? — zapytał ciekawie, — czy nie mówił go panu?
— Mówił, — odrzekł pan Dacré, — jakiś dziwny wyraz. Zdaje się: Dębogóra…
Pomimo, iż Francuz słowo to wymówił znacznie przekręcone, zrozumiał je Halicz.
Na obliczu jego ukazał się wyraz zdumienia, a oczy zapłonęły radością.
— Dębogóra! — zawołał, — proś pan tego pana! Proś natychmiast, — dorzucił, popychając ku drzwiom zdumionego pana Dacré, poczem, zwracając się do Leblanca, dorzucił:
— Daruje pan, że przy panu przyjmę tego interesanta, lecz to ktoś tak drogi i bliski sercu memu, że nie mogę go nie przyjąć.
— Ależ niech pan, drogi inżynierze, — rzekł, wstając z miejsca Leblanc — nie krępuje się mną. Ja i tak wychodzę… Jutro będę, by dowiedzieć się bliższych szczegó-