Przejdź do zawartości

Strona:Edmund Jezierski - Andrzej Żarycz Cz.2.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wostow postanowił wytężyć wszystkie swe siły w jednym kierunku: zemsty na wrogu, którego począł lękać się instynktownie i który stawał się nietyle dla niego, ile dla idei komunistycznej zapanowania nad światem, — wprost groźnym...

XXVIII.

Inż. Żarycz, zaalarmowany dzwonkiem telefonu, oderwał na chwilę oczy od papierów, które przeglądał, i ująwszy słuchawkę, odezwał się:
— Hallo!...
Po chwili jednak słuchania tego, co mu ktoś nie widzialny komunikował z oddali, na twarzy jego odbił się wyraz przerażenia, rzucił tylko krótkie:
— Natychmiast przyjeżdżam! — poczem, rzuciwszy wprost słuchawkę na widełki aparatu, zerwał się, podbiegł do okna i rozwarłszy je na oścież, zawołał do przechodzącego właśnie obok Jacka:
— Auto natychmiast!... Prędko!...
Jack domyślił się, że musiało jednak zajść coś rzeczywiście bardzo ważnego, kiedy pan jego jest taki wzburzony i popędził czemprędzej do garażu, a w chwilę potem błyszcząca Minerwa stała przed drzwiami pałacyku. Przy szoferze siedział Jack, który wnioskując ze wzburzenia Żarycza, przyszedł do przekonania, że lepiej będzie towarzyszyć mu w tej wyprawie...
Żarycz tymczasem, wziąwszy z szuflady biurka rewolwer i schowawszy go do kieszeni, wybiegł z domu i wskoczywszy do samochodu, zawołał do szofera:
— Na szosę wilanowską... pełnym gazem!...
Szofer nacisnął pedały, puścił w ruch motor i samochód pomknął pełną szybkością, wymijając zręcznie wszelkie przeszkody, nie zważając zupełnie na sygnały i znaki posterunkowych...
Wielkiej zręczności i umiejętności szofera za-