Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ści jednych miejsc od drogich i o to gdzie cień, gdzie wodę po drodze znajdziemy. Sidi-Bargas dawał na wszystko jasne, dokładne, wyczerpujące odpowiedzi i pod tym względem, trzeba mu to przyznać, przewyższył o wiele naszego Visconti Venostę, który z pewnością nie potrafiłby powiedziéć jakiemuś cudzoziemskiemu posłowi ile źródeł czystéj wody, ile gaików znajduje się na drodze pomiędzy Neapolem a Rzymem. Nareszcie wyraził nam życzenie szczęśliwéj podróży temi słowy: Niech pokój będzie na drodze waszéj, i odprowadził pełnomocnika aż do progu, ściskając po kolei wszystkim nam ręce z wielką na pozór serdecznością. Kaid Misfiui, który przez cały czas milczał jak grób, podał nam końce palców, nawet nie podnosząc na nas oczu.
Kiedyśmy wyszli już z sali dopędził nas minister.
— A kiedy chcecie wyjechać? spytał pełnomocnika.
— W niedzielę, odpowiedział komandor Scovasso.
— Odłóżcie wyjazd do poniedziałku, rzekł Sidi-Bargas tonem grzecznéj prośby.
Pełnomocnik zapytał dlaczego jego eksceleucya życzy sobie, abyśmy w poniedziałek jechali.
— Bo to jest dzień przynoszący szczęście! odpowiedział z powagą i, raz jeszcze pożegnawszy nas ukłonem, wrócił do sali.
Sidi-Misfiui, jak mi to powiedziano następnie, słynie pomiędzy arabami jako mąż wielce uczony; był