Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mienić, że od czasu wojny z Hiszpanią, a zwłaszcza za rządów Mulej-el-Hassana, stan rzeczy zmniejszył się znacznie.
Udaliśmy się do kasby, gdzie znajduje się dom ministra. Szereg żołniérzy stał uszykowany po obu stronach bramy. Przebyliśmy ogród i weszliśmy do obszernéj sali, w któréj ujrzeliśmy ministra spraw zewnętrznych i gubernatora Tangieru, idących na spotkanie pełnomocnika.
W głębi sali była alkowa z sofą i kilku krzesłami; w jednym rogu bardzo skromne łóżko; pod łóżkiem serwis do kawy; ściany białe nie miały żadnéj ozdoby; podłogę pokrywały maty.
Usiedliśmy w alkowie.
Dwaj ludzie stojący przed nami, tworzyli między sobą dziwne przeciwieństwo. Jeden z nich, Sidi-Bargas. minister, był to piękny starzec z siwą brodą, dość jasnéj cery, z oczami niezmiernie żywemi i z szerokiemi wiecznie uśmiechniętemi ustami, które odsłaniały dwa szeregi wielkich zębów białych jakby kość słoniowa; z twarzy jego można było wyczytać odraza niepospolitą przebiegłość i zadziwiającą giętkość charakteru; te dwa przymioty tak niezbędne na stanowisku, które zajmował. Okulary, tabakierka, pewne ruchy ceremonialne ręki i głowy, nadawały mu niejakie podobieństwo do europejskiego dyplomaty. Znać w nim było człowieka nawykłego do obcowania z chrześcianami, wyższego, być może, nad wiele przesądów i wiele przekonań swoich rodaków, muzułmanina postępowca, maura, którego cywilizacya ogładzi-