Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tancerek, giesta miarowe, coś ceremonialnego i obmyślonego z góry jakby w kadrylu, jakaś powaga i miękkość zarazem, jakiś dziwny ład w obrotach i poruszeniach, w posuwaniu się naprzód i we wracaniu na dawne miejsca, słowem, jakieś prawidła przestrzegane sumiennie, których wszakże nie udało mi się pochwycić. Biegali i podskakiwali wszyscy razem na małéj przestrzeni, cisnęli się, mięszali się z sobą, a nikt nikogo nie potrącił, nie było najmniejszego nieporządku. Piłka podlatywała wysoko w górę, spadała na ziemię, podskakiwała pomiędzy temi nogami i po nad temi głowami, a zdawało się że się jéj nikt nie dotyka, że jéj nikt nie porusza, że wszystkie jéj obroty spowodowane są jakimiś prądami dwu wiatrów sobie przeciwnych. Śród całego tego ruchu ani jednego słowa, ani jednego okrzyku, ani jednego uśmiéchu. Starzy i młodzi, wszyscy tu byli zarówno poważni, milczący, wyłącznie grą zajęci, jakgdyby ta gra była jakąś obowiązkową, smutną robotą. Tylko oddech trudny i szelest pantofli dawał się słyszeć w tej wielkiej ciszy.
Opodal, otoczeni inném kołem widzów, tańczyli murzyni, przy dźwiękach piszczałki i małego bębenka, mającego kształt ostrokręgu, po którym uderzano kawałkiem drzewa zgiętym w półksiężyc. Było ich ośmiu, drabów wielkich, czarnych i błyszczących jak heban, za cały ubiór mieli na sobie długie białe koszule, przepasane w stanie sznurem zielonym. Siedmiu, trzymając się za ręce, tworzyło koło, ósmy znajdował się w środku, i wszyscy razem tańczyli, a raczéj po-