Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/455

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




∗             ∗

Dnia tego, aż do obiadu, nikt nie wyszedł z na miotu, a i sam obiad wcale był nie wesoły, gdyż wszyscy milczeli, jakby przygnębieni myślą o skwarze jutrzejszym. Późno już wieczorem pewien wypadek wyrwał nas na chwilę z tego odrętwienia. Właśnie gdy na stół podano owoce i kawę, doleciał nas od strony małego obozu eskorty jakiś krzyk żałosny a jednocześnie odgłos miarowy, podobny do uderzeń rózgi. Z razu sądziliśmy, że to jakaś zabawa sług lub żołniérzy, i nikt na to uwagi nie zwrócił. Lecz wkrótce krzyki stały się rozpaczliwymi i usłyszeliśmy wyraźnie wymawiane głosem błagalnym imię założyciela Fezu: .Mulej Edryss! Mulej Edryss! Mulej Edryss! Wszyscy porwaliśmy się od stołu, i biegnąc w tamtę stronę przybyliśmy na czas jeszcze, aby być świadkami bolesnéj sceny. Dwu żołniérzy z eskorty trzymało w powietrzu jeden pod ręce, drugi za nogi, służącego araba; trzeci żołniérz ćwiczył go rózgą, czwarty z