Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/454

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jeden z nas, słabym głosem zapytał Ussiego komu zostawi swój obraz Bianka Cappello. Były to jedyne wyrazy wyrzeczone w ciągu całéj drogi. Nawet żołniérze eskorty milczeli. Skwar nieznośny wszystkich przygnębiał. Sam Hamed Ben Kasen, pomimo olbrzymiego zawoju, który mu twarz osłaniał, był kroplistym potem oblany. Biédny generał! Tego poranku oddał mi taką przysługę, iż jéj nie zapomnę przez całe życie. Widząc, że daleko pozostałem za innymi, pośpieszył mi na pomoc i tak szczerze zaczął mego upartego muła kijem okładać, że po chwili wyprzedziłem wszystkich, pędząc jak strzała i podskakując na siodle jak gumowa piłka. Wpadłem do obozu na pięć minut przed resztą towarzystwa, wprawdzie z kolką w bokach od trzęskiéj jazdy, ale za to z sercem przepełnioném wdzięcznością.