Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w tym tajemniczym kraju. Wiemy to tylko, iż na raz z poza krzaków, wypadło cztérech maurów uzbrojonych w sztylety, że wszyscy cztéréj rzucili się na niefortunnego uwodziciela, i że ów biédak albo nie wyszedłby już wcale z ogrodu, albo wyszedłby z niego podziurawiony jak rzeszoto, gdyby nie kaid Hamed-ben-Kasem Buhamej, który zjawił się niespodzianie, rozkazującym ruchem zatrzymał wściekłych cerberów i dał możność europejczykowi uciec cało do pałacu. Wiadomość o téj przygodzie, rozchodząc się szybko, wstrząsła, że tak powiem, całym pałacem; winowajca, wobec nas wszystkich, dostał uroczystą admonicyą; w dodatku zaś, komendant zawsze skory do żartów, wystosował doń mówkę, która wywarła na nim głębokie wrażenie, a któréj treścią było: Że cudze żony, zwłaszcza zaś żony muzułmanów, należy omijać zdaleka, że skoro się jest w europejskiém poselstwie w Marokko trzeba się wyrzec wszelkich ludzkich słabostek; że w krajach mahometańskich takie sprawy o kobiéty mogą się łatwo zamienić w sprawy polityczne; i że nie lada ciężar wziąłby na swą duszę chłopak młody, nieco nierozważny wprawdzie, lecz poczciwy, który, nie mogąc oprzéć się pokusie chwilowéj, wciągnąłby swoją ojczyznę w wojnę, w taką wojnę, któréj następstw nie podobna byłoby przewidziéć. Słysząc te słowa biédny chłopak, któremu już się zdawało, iż widzi jak z jego przyczyny flota włoska ze stu tysiącami żołnierzy płynie ku Marokko, tak się przeraził, tak wiel-