Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Anglik zapytał dowódzcy żołniérzy jaka zbrodnię popełnili ci dwaj nieszczęśliwi.
— Sułtan, odrzekł dowódzca, niech mu Bóg dni życia przedłuży! rozkazał ściąć im głowy za to, iż, trudniąc się przemycaniem towarów, na wybrzeżach Rifu wiedli zakazany handel z niewiernymi Hiszpanami.
— Jest to kara nazbyt surowa za tego rodzaju przewinienie, zauważył anglik, a jeżeli stracenie tych ludzi ma służyć za przestrogę i przykład dla innych, dla czegóż więc mieszkańcom Tangiem nie dozwolono obecnymi być przy niém?
Bramy miasta zostały pozamykane. Pieniądz wsunięty w ręce stróża otworzył jednę z nich panu Drummondowi Hay.
— Nazarejczyku, w żadne się z tobą rozprawy wdawać nie chcę! odpowiedział dowódzca; odebrałem rozkaz, muszę być posłuszny.
Tracenie miało się odbyć w jatce żydowskiéj. Jakiś maur o dzikiéj odrażającéj twarzy, w ubraniu rzeźnika, stał tam, czekając na skazanych. W ręku miał mały nóż, długi blisko na sześć cali. Był to kat, obcy przybysz, który ofiarował się ściąć owych ludzi, gdyż wszyscy mahometańscy rzeźnicy Tangieru, których używają zwykle do tracenia przestępców, schronili się tą rażą do meczetów.
Wszczęła się sprzeczka pomiędzy żołniérzami a katem, z powodu wynagrodzenia przyobiecanego temu ostatniemu za ścięcie owych dwu nieszczęśliwych, którzy, stojąc na stronie, zmuszeni byli słuchać jak się