Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wielkie pochodnie z różnobarwnego wosku. Naczynie stołowe należało do wielkiego wezyra: ani dwu jednakowych talerzy; były tam duże i małe, białe i malowane, z drogiéj porcelany i z najprostszéj gliny. Serwety należały również do gospodarza; były to małe bawełniane ściéreczki, rozmaitéj wielkości, nie obrobione, widocznie zrobione czyli pocięte z pośpiechem na parę godzin przed obiadem.
Noc już zapadła, kiedy zasiedliśmy do stołu. Wielki wezyr powstał na swym materacu, z poduszką w objęciach, śmiejąc się i rozmawiając ze swymi dwu krewniakami.
Nie będę opisywał obiadu; nie chcę wywoływać bolesnych wspomnień. Dość, skoro powiem, iż składał się on z trzydziestu potraw, to jest z trzydziestu kar za grzechy, nie licząc w to owych pomniejszych umartwień, jakiemi były słodkie dania.
Po piętnastym półmisku, z powodu iż każdy z nas czuł coraz silniéj jak trudném stawało się prowadzenie dalszéj walki bez pomocy chociażby kilku kropelek pokrzepiającego wina. Poseł, litując się nad nami, polecił panu Morteo kazać zapytać Wielkiego Wezyra, czy mu to nie sprawi przykrości, jeżeli poślemy do domu po parę butelek szampana.
Pan Morteo powiedział coś pocichu Selamowi a Selam natychmiast toż samo powtórzył na ucho Wielkiemu Wezyrowi.
Jego Ekscellencya również pocichu dała jakąś długą odpowiedź Selamowi, podczas któréj my wszyscy wzrok niespokojny utkwiliśmy w jéj dostojném o-