Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

są szczegóły, które dziejopis Kaldun podaje z wielkiemi wykrzyknikami zdumienia i radości, mówiąc nadto, iż w tych nawach na dziedzińcu, na krużgankach, w przedsionku i na progach drzwi, wypełniwszy całą tę przestrzeń piędź po piędzi, meczet mógł pomieścić w sobie dwadzieścia dwa tysiące sześćset osób i, że na wybrukowanie jednego tylko dziedzińca użyto pięćdziesiąt dwa tysiące cegieł. Chwała Allahowi, dodaje, Panu świata, nieskończenie miłosiernemu, królowi dnia ostatecznego sądu!


Oczekując aż sułtan raczy naznaczyć dzień dla uroczystego przyjęcia poselstwa, robiliśmy różne wycieczki na miasto i w okolicę, w jednéj z których doznałem „wrażenia“ wcale dla mnie nowego. Zbliżaliśmy się właśnie do bramy spalonéj. Beb-el-Marok, aby powrócić do miasta, gdy naraz wice-konsulowi wyrwał się okrzyk, który zatrząsł mną całym. Dwie głowy? zawołał. Podniosłem oczy na mury, spostrzegłem dwa długie pasemka krwi skrzepłéj i, zabrakło mi odwagi wyżéj sięgnąć wzrokiem. Były to, jak mi powiedziano, dwie głowy maurów zawieszone za włosy nad bramą; jedna mogła należéć do piętnastoletniego chłopca, druga do człowieka lat około trzydziestu. Dowiedzieliśmy się następnie, iż zawieszono je w nocy, i że miały to być głowy dwu powstańców z ziemi graniczących z Algierem, przywiezione dnia zeszłego do Fezu. Lecz owa krew skrzepła na