Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

grube, niekształtne wieże ciemnéj wapiennéj barwy, opasuję do koła zarówno stare jako też i nowe dzielnice. Z pagórków jedném spojrzeniem ogarnia się całe miasto: tysiące białych domów z tarasami, z pomiędzy których wznoszą się piękne minarety pokryte mozaiką, palmy olbrzymie, pęki zieleni, wieżyczki z blankami, kopułki zielone. Patrząc tak z góry na miasto, widać od razu jak wielkiém musiał być ów Fez starożytny, z którego tylko szkielet dziś został. W pobliżu bram i na wyżynach na znacznéj przestrzeni rozsiane są pomniki i zwaliska, kuby, domki świętych, zauie, łuki wodociągów, grobowce, jakieś gruzy olbrzymie, ślady budowli, które zdają się być resztkami miasta, zniszczonego przez pożar i działa wojsk nieprzyjacielskich. Pomiędzy miastem a jednym z dwu pagórków, który jest wyższy, ciągnie się wielki ogród, czy téż gaj poplątany, gęsty, z drzew morwowych, oliwnych, palmowych, owocowych i z olbrzymich topoli, przybranych w bluszcze i winną latorośl, w którym szemrzą strumyki i wodotryski, krzyżują się kanały, szczebiocą ptaszki śród wysokich szpalerów z zieleni i kwiecia. Wzgórze przeciwległe wieńczą tysiące aloesów, dwa razy tak wysokich jak człowiek. Wzdłuż murów są głębokie rozpadliny i rowy przepełnione bujną roślinnością, stosy gruzów z wieżyc i baszt, które oddawna runęły, jakaś wspaniała, poważna, że tak powiem, mieszanina zwalisk i zieleni, która przypomina najbardziéj malownicze miejsca murów Konstantynopola. Mijamy bramę Ghiza, bramę Żelazną, bramę Ojca Skór, bramę Nową, bramę Spaloną, bramę Lwa,