Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Cała ta ludność, tak różnorodna, rozpierzchnięta, niezgodna, jest rządzona a raczéj gnębiona przez rząd żołnierski, że go tak nazwę, który, jak polip olbrzymi, wysysa wszystkie soki pożywne całego państwa. Plemiona koczownicze i wsie podległe są władzy szeików; miasta i mniejsze prowincye władzy kaidów, większe prowincye władzy baszów. Zwierzchnikiem baszów jest już sam sułtan, wielki szeryf, najwyższy kapłan, najwyższy sędzia, najwyższy prawodawca, który może zmieniać podług swojéj woli prawa, monetę, podatki, wagi i miary, który jest panem wszechwładnym mienia i życia poddanych. Wszystko to, co w innych krajach przoduje i dąży za postępem, tu, pod jarzmem takiego rządu, w zaklętém kole muzułmańskiéj wiary, wyjęte z pod wszelkiego wpływu Europy, skrzywione dzikim fanatyzmem, stoi nieruchomie lub chyli się do upadku. Handel krępują a raczéj duszą monopole, zakazy przywozu i wywozu, zmienność praw i postanowień. Przemysł, skrępowany również w swej działalności więzami nałożonemi na handel, pozostał takim, jakim był jeszcze przed wypędzeniem Maurów z Hiszpanii. Rolnictwo, obciążone rozmaitymi zwyczajami i nadzwyczajnymi podatkami, tudzież zakazem wywozu produktów, wpadło w opłakany stan upadku i dziś o tyle tylko jest uprawianém, o ile tego wymagają najpierwsze potrzeby życia. Nauka, zgnębiona przez Koran, skażona i zwichnięta przez zabobony, ogranicza się w wyższych nawet szkołach do tych kilku początkowych zasad, których uczono w średnie wieki. Nie ma tu pism peryodycznych, ani