Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na targach, złodziéj duarów[1], złodziéj dróg bitych. Są nawet złodzieje pobierający opłatę od wszystkich kobiét złego życia, które i tu, śród tych koczowniczych plemion, często się trafiają. Na gościńcach napadają w szczególności na żydów, którym zabroniono jest nosić oręż. Lecz kradzieże najbardziéj pospolite są te, od których cierpią duary. W tym bowiem zawodzie nie tylko Beni-Hassenowie, lecz całe Marokko posiada mistrzów niedorównanych. Udają się na łup konno, a powodzenie wyprawy zależy nietyle od ostrożności ile od szybkości obrotów. Przelatują, porywają i nikną tak, iż napadnięci nie mają czasu ich poznać. Są to kradzieże wykonywane w lot, szybkie jak błyskawica, przypominające sztuki konnych kuglarzy. Jest i inny rodzaj kradzieży, niemniéj mistrzowski, któréj spełnienie nie wymaga konia. Pieszy złodziéj przenika do duaru nagi, gdyż psy nie szczekają na człowieka nagiego; namydlony od stóp do głowy, aby wyliznąć się z rąk tego, kto go schwyta; z pękiem zielonych gałęzi w ręku, aby konie myśląc że to drzewo, nie przelękły się go. Koń stanowi dla niego zdobycz najbardziéj pożądaną. Czepia się jego szyi rękami, nogi wyciąga pod jego brzuchem, skutkiem czego przestraszone zwierzę unosi go z duaru z szybkością strzały. Zuchwałość ich przechodzi wszelkie pojęcie. Nie ma karawany, czy to jakiegoś baszy, czy kupieckiéj, czy nawet poselskiéj.

  1. Duar, nazwa obozów arabskich.