Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rały, widzieliśmy na tych ogromnych polach, w oddali, namioty, konie, wielbłądy, trzody, grupy aloesów, słupy dymów, gromady ludzi ku nam zwróconych twarzami, nieruchomych, zapatrzonych, w postawach wyrażających podziw niemały. Nareszcie byliśmy na ziemi zamieszkałéj! Więc to nie bajka, więc istnieje naprawdę ten naród marokański! Po godzinie przyśpieszonéj jazdy znaleźliśmy się znowu w okolicy samotnéj, pustéj, w kóréj nikt już nam nie towarzyszył oprócz eskorty. Ujechaliśmy jeszcze milę drogi, i najniespodzianiéj, za laskiem fig indyjskich, który nam okrążyć wypadło, ujrzeliśmy, z radością niemałą, białą, włoską chorągiew, powiewającą w środku naszéj przenośnéj, że ją tak nazwę, mieściny, której ostatnie domki właśnie w téj chwili stawiano.
Obóz znajdował się nad brzegiem Sebu, który opisuje łuk wielki od miejsca gdzieśmy się przezeń przeprawili aż do tego miejsca innego gdzie teraz stanął nasz obóz.
Gęsty łańcuch straży pieszych, uzbrojonych w strzelby, ciągnął się do koła namiotów.
Więc ta okolica naprawdę nie była zbyt dla nas bezpieczną?
Gdybym wówczas nawet i mógł jeszcze o tém wątpić, upewniłyby mnie w tém najzupełniéj te wiadomości, które późniéj zebrałem.
Beni-Hassenowie jest to plemię najbardziéj burzliwe, odważne, bitne, zuchwała i złodziejskie z całéj doliny Sebu. Ostatniemi czasy, w roku 1873, kie-