Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

spali, jeżeli was rozumiem; czego chcecie opętańcy! wołał w rozpaczy. Ależ to istna wieża Babel! Ależ dajcie mi chociaż odetchnąć! I cóż? chcecież abym padł trupem? O, cóż to za kraj, cóż to za kraj! Wszyscy mówią, lecz żaden po ludzku. O, co ja pocznę z wami! co ja z wami pocznę!
Nareszcie tłum nieco się rozrzedził; zbliżyłem się do kucharza i wskazując mu Świętego, który nie przestawał ryczéć i wyć, spytałem go.
— I cóż ty powiész, mój przyjacielu, na taką niegrzecznośc?
Podniósł oczy na hubę, popatrzył przez chwilę uważnie na Świętego, a potém, z miną największéj pogardy, odrzekł:
— A cóż mam powiedziéć? Spojrzę i mijam. (Guardo e passo!) I wrócił majestatycznie do namiotu.