Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rem, z nosem zakrzywionym, z gębą całkiem bez ust, mającą kształt półkuli zwróconéj ku dołowi. Okrucieństwo, fanatyzm, lubieżność, próżniactwo, niepomierne użycie kifu i przesyt wszelkiego rodzaju były wypisane na jego twarzy. Wielki zawój zakrywał jego czoło i uszy. Puginał zakrzywiony wisiał mu przy boku.
Poseł pożegnał dowódzcę eskorty z Laracze, który natychmiast popędził w stronę Alkazaru ze swymi jeźdźcami; i ruszyliśmy w dalszą drogę z nową eskortą, która zaraz rozpoczęła zwykle lab-el-barode.
Twarze tych ludzi były bardziéj czarne, stroje bardziej jaskrawe, konie piękniejsze, okrzyki dziksze strzały i ruchy śmielsze od tych, które widzieliśmy dotychczas. Im daléj posuwaliśmy się w głąb kraju, tém silniéj rzecz każda przybierała czysto marokańską cechę.
Śród owych dwustu ludzi, najprzód wpadło nam w oko dwunastu jeźdźców, ubranych z książęcym przepychem i siedzących na tak pięknych koniach, iż sami arabowie z eskorty patrzyli na nie z zachwytem. W liczbie tych dwunastu było pięciu młodzieńców olbrzymiego wzrostu a tak do siebie podobnych iż każdy odgadłby odrazu, że to są bracia rodzeni; twarze mieli blade, oczy duże czarne, błyszczące, na które wielki zawój lekkie rzucał cienie; przelatywali tam i napowrót przed nami w całym pędzie, z głową podniesioną dumnie, piękni, wspaniali. O jakżeby ślicznie wyglądały na tych purpurowych siodłach, w objęciach tych ramion pięć odalisek porwanych z haremu