Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dowle. To Soc de Barra czyli targ zewnętrzny; na nim w niedziele i czwartki targ się odbywa. Ze wszystkich miejscowości, jakie widziałem w Marokko, ta być może najsilniéj uwydatniała w sobie charakter całego kraju. Jest to wielka przestrzeń ziemi, naga, cała w podniesieniach i dołkach, z grobowcem jakiegoś świętego, w środku pochyłości, który tworzą cztéry białe mury; u szczytu wzgórza cmentarz widnieje, opodal kilka fig indyjskich i aloesów, w dole mury miasta uwieńczone blankami. W chwili gdym się tam znalazł, w pobliżu bramy miejskiéj na ziemi siedziała gromadka kobiét arabskich przed wielkiemi stosami rozmaitych jarzyn; obok grobowca świętego leżał długi szereg wielbłądów; nieco wyżéj było kilka ciemnych namiotów a przed nimi kilkunastu arabów, którzy siedząc dokoła jakiegoś starca stojącego pośród nich i opowiadającego im widocznie jakąś bajkę czy powieść, słuchali go z wielką uwagą; tu i owdzie po placu chodziły konie i krowy; u szczytu zaś śród kamieni grobowych i mogił cmentarza ukazywali się inni arabowie. nieruchomi jak posągi, z twarzą zwróconą ku miastu, z całą postacią pogrążoną w cieniu i z wierzchołkami kapturów odbijającymi od złocistego nieba wieczoru. Na całym tym obrazie rozlany był taki spokój, taka cisza, taka jakaś rzewna tęsknota, iż żadne pióro opisać jéj nie zdoła, a odczuć ją choć w części być może tenby tylko potrafił, komubym opowiadał o niéj szepcąc powoli do ucha wyraz po wyrazie tak, jak gdybym mu tajemnicę powierzał.
Przewodnik zbudził mię z zamyślenia i zapro-