Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szalony, ten hałas, cały ten obóz, który niespodzianie roztoczył się przed nami na zakręcie cichego wąwozu, i który jakby w amfiteatrze jedném spojrzeniem mogliśmy ogarnąć, takiém nas napełnił zdziwieniem, że przez czas pewien nikt ust nie otworzył, a następnie wszyscy razem zawołaliśmy z zachwytem:
— Piękne! Piękne! Cudowne!
W niewielkiéj odległości od miejsca gdzie się wąwóz kończył, Poseł zatrzymał się, i wszyscy pozsiadaliśmy z koni, aby wypocząć w cieniu kilkunastu obok siebie rosnących oliwek.
Eskorta prowincyi Laracze nie przestała harcować i strzelać przed nami.
Rzeczy i służba pociągnęły daléj ku miejscu, gdzie w owym dniu miał stanąć nasz obóz.
Zatrzymaliśmy się przy kubie Sidi-Lamaniego.
W Marokko zowią kubą, to jest kopułą, małe czworoboczne kapliczki, przykryte półkulistą kopułą, w których pogrzebane są zwłoki jakiegoś świętego. Te kuby, których jest bardzo wiele, zwłaszcza w południowéj części państwa marokkańskiego, wznoszone zazwyczaj na wysokich, otwartych miejscach przy źródle i przy palmie, a w skutek swéj śnieżnéj białości dające się spostrzegać zdaleka, służą za wskazówki, za przewodników dla podróżnych, są licznie odwiedzane przez wiernych i po największéj części strzeżone przez jakiegoś potomka Świętego, spadkobiercę jego świętości, który mieszka w chałupce w pobliżu grobowca i żyje z jałmużny pobożnych pielgrzymów. Kuba Sidi-Lamaniego stała na małym wzgór-