Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż do téj chwili, wycieczka moja wiodła się janajpomyślniéj; ale przeznaczoném było, żeby się nieskończyła bez smutnéj przygody.
Zaledwiem się o jakie dwadzieścia kroków oddalił od namiotu żołniérzy, gdy na raz dwie ręce żelazne ścisnęły mnie za szyję, głos drżący od gniewu wrzasnął mi jakąś groźbę nad uchem. Zacząłem się szamotać, zwróciłem w tył głowę...
Przedemną stał twórca Wygnania księcia ateńskiego, mój dobry przyjaciel Ussi, owinięty jak widmo w swą długą białą abbaia, przywiezioną z Egiptu, który na kilka chwil przedtém wyszedł ze swego namiotu, aby odbyć tę samą co i ja, tylko w kierunku przeciwnym, przechadzkę po obozie i który mnie złapał za kark jak ostatniego łotra.
Znajdowałem się właśnie przed namiotem malarzy, osatnim z namiotów obozowego koła; moja nocne pielgrzymka była skończoną. Po chwili spałem już jak zabity w moim domku płóciennym.