Strona:Edmund De Amicis - Marokko.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obozowe, maty i kobierce, latarnie, lichtarze, stoliki, krzesła składane, umywalniki żelazne z nóżkami pomalowanymi w paski trzema włoskiemi barwami, wreszcie wielki wachlarz na sposób indyjski. Naprawdę w takim namiocie można byłoby i rok cały spędzić. Znajdował on się pomiędzy namiotami ministra i artystów.
W godzinę potem zasiedliśmy do stołu w namiocie poświęconym Lukullusowi. Sądzę, iż musiał to być najweselszy obiad z tych wszystkich, jakie się kiedy od założenia Państwa Marokańskiego odbywały w jego granicach. Było nas wszystkich szesnaście osób, licząc w to konsula amerykańskiego z dwu synami i konsula hiszpańskiego z dwu urzędnikami poselstwa. Kuchnia włoska odniosła świetny tryumf. Zapewne po raz to piérwszy śród téj zielonéj pustyni wznosiły się ku Allahowi delikatne wonie makaranów z sosem i ryżu à la Milanaise. Twórca tych specyałów, olbrzymi kucharz francuski, który na tę jednę noc przybył z Tangieru, został przywołany i odebrał hołd należny w rzęsistych oklaskach. Toasty następowały po sobie niemal bez przerwy, towarzyszyły im przemowy włoskie, hiszpańskie, wierszem i prozą, a nawet śpiewy. Konsul hiszpański, piękny kastylijczyk z wielką brodą, wielkiemi oczami i wielkiem sercem, wypowiedział z dłonią na rękojeści sztyletu dyalog Don Juana Tenorio z Don Luisem Mendia, ze słynnego dramatu Józefa Zorilli. Mówiono o kwestyi wschodniéj, o oczach kobiet arabskich, o wojnie karlistowskiéj, o nieśmiertelności duszy, o własnościach