Strona:Edgar Wallace - Wills zbrodniarz.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odjechali zwolna, a w chwili gdy ruszono, Persh padł bezsilnie w kącie swoim.
— Czyś ciężko ranny? — spytał z troską w głosie Wallis.
— Myślę, że już po mnie, Jerzy! — szepnął.
Wallis zbadał go dokładnie przy świetle swej lampki, westchnął i wystawił głowę przez okno.
— Co chcesz uczynić? — spytał Persh słabym głosem.
— Chcę cię zawieść do szpitala! — odrzekł Wallis.
— Nie rób tego! — sprzeciwił się ranny chrypliwie. — Na miłość boską, nie ściągaj, ze względu na mnie, niebezpieczeństwa na wszystkich. Powtarzam ci, że już po mnie! Nie mogę...
Tyle tylko zdołał powiedzieć. Mięśnie jego twarzy rozluźniły się i padł na dno dorożki, jak tłumok.
Podnieśli go.
— Boże mój! — rzekł Wallis. — Nie żyje!
Istotnie, nie żył już miły, kwitnący zdrowiem i młodością Persh.