Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cóż w tem dziwnego? — spytała.
— Jakto, co dziwnego? — rzekł wymijająco.
— Pocóż spytałeś w sposób tak niezwykły?
— Uczyniłem to całkiem bezwiednie! — rzekł niedbale. — Coprawda, trudno sobie wyobrazić matkę twoją w związku z maklerem giełdowym Ale w tych czasach trzeba jej prawdopodobnie jakiegoś agenta. Wiedz, że jest on także moim maklerem.
— Kogóżby jeszcze? — podjęła.
— O ile o mnie idzie, — odparł z drwiącą powagą, nie przychodzi mi nikt na myśl. A możeby zaprosić matkę twoją?
— Mogłabym zaprosić dwie miłe osoby! — powiedziała, nie zwracając uwagi na propozycję męża.
— Możeby matkę twoją? — powtórzył znowu.
Podniosła nań załzawione oczy.
— Proszę cię nie bądź tak przykry! — rzekła. — Wiesz dobrze, iż jest to niemożliwe.
— Dlaczegóźby nie! — oświadczył wesoło. — Uczyniłem propozycję całkiem poważnie i uważam ją za zupełnie stosowną. Zresztą nie istnie-