Strona:Edgar Wallace - Pod biczem zgrozy.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale nie był to oczekiwany człowiek. Brodaty szofer wyszedł sam, skinął na pożegnanie w sieni komuś, kogo nie można było zobaczyć, zakręcił starannie motor, zajął swe miejsce i auto odjechało powoli.
— Jerzy nie wychodzi tedy! — powiedział detektyw. — To znaczy, że musimy tutaj czekać godzinę, lub dwie jeszcze. Tam widać światło w jego pokoju.
Przez cztery jeszcze, długie odziny pozostali na stanowisku i conajmniej jedna para oczu spoczywała nieustannie na jednych wyłącznie drzwiach, któremi wyjść mógł Jerzy Wallis. Nie było innej możliwości opuszczenia domu. Mieli tę bezwzględną pewność.
Poza domem ciągnął się wysoki mur i o ile dany człowiek nie zostawał w porozumieniu z połową, conajmniej czcigodnych mieszkańców, nietylko tej ulicy, ale także Charing-Cross — Street, wedle obliczeń ludzkich nie mógł w inny sposób opuścić mieszkania.
O pół do jednastej zajechało to samo auto pod bramę i wpuszczono szofera. Nie miał on widocznie zamiaru pozostać długo, gdyż nie za-