Strona:Edgar Allan Poe - Morderstwo na rue Morgue.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dej, wesołej, pięknej żony starego i niedołężnego Dr. Broglio. Z nierozważną ufnością zdradziła się przedemną poprzednio z tem, jaki włoży kostium, a teraz ujrzawszy ją spieszyłem, aby się z nią połączyć. W tejże chwili poczułem lekką dłoń, spoczywającą na mem ramieniu i ten nigdy nie zapomniany, nizki, przeklęty szept w mem uchu.
W szale gniewu zwróciłem się natychmiast przeciw temu, który mi śmiał wleść w drogę i chwyciłem go gwałtownie za kołnierz. Ubrany był, jak się tego spodziewałem, w kostiumie całkowicie do mego podobnym; miał płaszcz hiszpański z niebieskiego aksamitu, opasany karmazynowym pasem, na którym wisiał rapier. Czarna jedwabna maska zakrywała całkowicie jego twarz.
»Łotrze!« zawołałem, głosem suchym z gniewu, który wzrastał z każdą sylabą: »łotrze! oszuście! przeklęty nicponiu! nie będziesz ty ścigał mnie, aż do śmierci! Chodź za mną, albo przekolę cię na miejscu! — Mówiąc to poszedłem z nim bez oporu z jego strony do przedpokoju.
Wszedłszy odrzuciłem go z furyą od siebie. Oparł się o ścianę, a ja zamknąłem drzwi z klątwą i kazałem mu wyciągnąć broń. Zawahał się małą chwilę, potem z lekkiem westchnieniem wyciągnął rapier w milczeniu i stanął w pozycyi obronnej.
Walka trwała krótko. Ja wpadłem po prostu w szał i poczułem w mem ramieniu siłę tłumu. W kilka sekund samą siłą przyparłem go do muru,