Strona:E. T. A. Hoffmann - Powieści fantastyczne 02.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowny profesorze. Z ciałem mojem uczyń co zechcesz, ale oszczędź moją duszę.
— Nie bredź — rzekł złotnik, biorąc sekretarza za ramię i poprowadził go ze sobą. Naraz się zatrzymał i rzecze:
— Jesteś cały zamoczony, pozwól że ci przynajmniej twarz wytrę. — To mówiąc, pociągnął białą chustką po jego twarzy.
Ujrzawszy po przez drzewa, światła kawiarni Webera, Tussman z przerażeniem zawołał:
— W imię Boga, dokąd mię prowadzisz? Przez litość, nie idźmy w tłum, nie mogę się pokazać; moja obecność wywołałaby skandal.
— Nie wiem, co znaczy twój wstręt do ludzi. Musisz koniecznie wypić szklankę ponczu, inaczej z zimna dostaniesz febry. Choć ze mną.
Napróżno sekretarz lamentował, mówiąc wciąż o swojej twarzy zielonej; złotnik żadnej uwagi nie zwracał na jego słowa i ciągnął go z siłą nieodpartą.
Wchodząc do sali i spostrzegłszy parę osób przy stole, Tussman zakrył sobie twarz chustką.
— Po cóż ta przezorność? Masz uczciwe oblicze.