Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

natychmiast oddał mu ją w darze, przydając zdjęty z palca kosztowny pierścień.
— Glaukusie! — zawołał obdarowany — przyjaźń twoja podwaja cenność daru.
— Piję za zdrowie Cieków! — krzyknął Pansa, wychylając trzykroć czarę. Inni poszli za jego przykładem, Glaukus powstał:
— Mili goście! raczcie teraz wysłuchać bachicznego hymnu, który ułożyłem ostatniej nocy.
Śród ciszy, która nastąpiła, ozwały się tony muzyki jońskiej, którym chór towarzyszył słowami greckiej pieśni. Dostojnym rytmem płynęły natchnione strofy, opiewające rozkosz bytu pod niebem i pieczą bogów Grecji. Ostatnia strofa brzmiała:...

Szczęśliw, kto zdoła
Rozkoszą krótkie życia napoić godziny...
Śpieszcie się!... Noc już wola
I mrokiem kryje różane krzewiny...
Lecz zanim nocne spadną rosy
I w mrocznej matni
Ukryje się Feb złotowłosy,
Spełnijmy ten kielich ostatni!

Posypały się huczne oklaski pod adresem Amfitrjona.
— Przyznajmy, że energji języka greckiego łacina nie potrafi naśladować! — zawołał Lepidus. A jakiż czar tkwi w tej melodji jońskiej!...
— Ten wyraz przypomina mi jedno imię — rzekł Klaudjusz, podnosząc się na swojem łożu. Przyjaciele, pijmy zdrowie pięknej Jony!
— Jony? To imię greckie. Spełniam chętnie to zdrowie! — rzekł Glauk. Ale któż to jest ta Jona?
— Zasługiwałbyś na wygnanie za niewiadomość, gdyby nie to, żeś dopiero przybył do Pompei! — krzyknął Lepidus.
— Najrzadsza piękność I — westchnął Pansa.