Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XXXVIII.
Arbaces spotyka Glauka i Jonę. Śmierć maga Rozpacz kochanków. Los Nidji.

Nidja prowadziła Glauka i Jonę śród tej nocy okrutnej. Przywykła do wiecznej ciemności ona jedna nie potrzebowała światła. Nieomylną drogą wiodła ich ku morzu. Naraz tłum ich rozdzielił. Napróżno Grek wzywał ją po imieniu. Postradali najpewniejszą przyjaciółkę.
— Niestety, iść nie mogę dalej! — jęknęła Jona. Nogi moje grzęzną w gorących popiołach. Ratuj się sam, luby; pozostaw mnie swemu losowi.
— Zamilcz, droga małżonko! Śmierć przy tobie jest szczęściem. Życie bez ciebie niedolą!...
Uniósł ją na rękach. Ale nie wiedział, dokąd się zwrócić. Miał wrażenie, że krążyli godzinę i wrócili na to samo miejsce. Deszcz kamieni lunął ponownie. Niepodobna było zostawać na ulicy. Błyskawica rozświetliła portyk świątyni Fortuny.
— Błoga posłanniczko nieba! Ukazujesz na przytułek — zawołał i poniósł ją pod dachy zbawczego portyku.
Ilekroć błyskawice rozjaśniały plac, widzeli drgające ciała na ziemi, okrytej białą kurzawą i zgniecione trupy śród stosów kamieni. Umierający czołgali się z jękiem po schodach świątyni, drgali w konwulsjach i cichli snem śmierci. Dusił ich kurz rozpalony.
— O, Glauku! daj mi ostatnie pocałowanie. Dłużej nie wytrzymam.
— Jono! Jono! nie umieraj! Patrz — gromada