Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jest to jednak nieco dziwne. Lęk przed fałszem nie tłomaczy samowoli.
— Poddam się wyrokom trybunału, który oceni, czy można wierzyć świadkowi, który milczał, kiedy oskarżałem Glauka. Takich spraw nie rozstrzyga się w obliczu pospólstwa, w amfiteatrze. Wiesz o tem sam, dostojny pretorze!
— Masz słuszność! Salustjuszu, czynię cię odpowiedzialnym za oskarżenie. Arbacesie, pozostaniesz do sprawy w areszcie domowym. Kalenusa niechaj straż uwięzi! Przerywam igrzyska.
— Ludu! — zerwał się Kalenus, wymachując pięściami. Pozwolisz-że tak deptać sprawiedliwość w rzeczach jawnych, jak słońce?! — Odkładać karę, gdy krew Apaecidesa woła o pomstę?! — pozbawiać lwa należnego mu łupu!
Upadł — usta jego pokryły się pianą...
— On ma słuszność! — podniosły się głosy. Cud wskazał niewinność Glauka. Więc Arbaces jest mordercą.
I znowu huk tysięcy głosów napełnił amfiteatr:
Arbaces dla lwa! Arbaces dla lwa!
Gmin przerwał zapory straży. Zagłuszył rozkoszy pretora i edyla. Dorwał się do ław senatorskich, Zajadłe ręce wyciągały się — chwytały pobladłego, rozpaczonego Egipcjanina — za chwilę rozwścieczona tłuszcza wykona groźbę, rzuci go na arenę pod kły lwa...
Ale naraz, zaszło coś — zjawisko niespodziewane i straszne — z którego skorzystał jego przebiegły i władny umysł. Twarz Arbacesa nabrała niewysłowionej godności, podczas gdy wzniesiona dłoń wskazywała poprzez wielki otwór velarium dziwy na niebie. Głos jego przegrzmiewał wycie pospólstwa i pomruk lwa na arenie i ryk tygrysa, dochodzący z głębin amfiteatru.