Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Stawiam za Lidonem 10 wielkich sesterców! — zawołał Lepidus.
— Czy nie widzisz, że mi żal ciebie! — szepnął Eumolpus do Lidona? Pozwól, że cię lekko ranię. Lud da znak miłosierdzia i będziesz ocalony.\
— Nie chcę. Walcz ze mną na serjo!
Ale Eumolpus, pewny swojej przewagi, ciągle tylko się bronił. Aż pewnej chwili znużony młodzieniec, któremu oczy zachodziły już mgłą, sam naskoczył na ostrze przeciwnika i przebił się na wylot. Rozległy się oklaski i krzyki pochwalne pod adresem obu zapaśników. Lud dał znak miłosierdzia. Ale przebity zatoczył gasnącemi oczyma po widzach, odnalazł tam w górze jednę parę oczu, wniesionych w niebo, jedne usta, drżące szeptem modlitwy, jęknął — i zamilkł na wieki. Krzyk boleści wzbił się z ławy niewolników — brzmiał: „Synu mój!”
Edyl rzekł głośno:
— Lidon wypełnił swoją powinność. Mieć o nim staranie!
To znaczyło: wywleczcie trupa.
Kiedy arenę usypywano piaskiem dla zatarcia krwi, ktoś podał Edylowi list.
— Przeczytaj, panie. Dobijam się dawno, aby oddać go. Ale służba zmusiła mnie czekać aż do przerwy. Lękam się, że pan mój Salustjusz przypisze mi winę opóźnienia.
Edyl rzucił okiem na tabliczki.
— Oszalał! Chyba pijany był. Czy podobna teraz przerywać igrzyska?!
I rozkazał wypuścić lwa i wyprowadzić na arenę Glauka Ateńczyka.