Strona:E.L.Bulwer - Ostatnie dni Pompei (1926).djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

„Glauku, Glauku!“ — wołała Nidja zamierającym głosem i padła cez zmysłów u nóg swego pana.
— Kto mnie woła?! Jona!... Spieszę ci na ratunek. Gdzie moje żelazo? A, mam je! Biegnę! biegnę! Jono! Jono! miłości moja!...
Wybiegł z domu — roztrącał przechodniów na oświetlonych blaskami gwiazd i księżyca ulicach. Przeważnie ustępowano mu z drogi, przypuszczając, że był pijany. Podobnych opilców spotykano nieraz na mieście o nocnej porze. Lecz byli tacy, co odgadywali, że nieszczęsny oszalał. Chcieli go zatrzymać. Wydzierał się im z mocą. A w mniemaniu, że śpieszy Jonie na ratunek, biegł na ślepo. I znalazł się w krótce w ustronnem miejscu, gdzie Olint miał się zejść z Apaecidesem. —




ROZDZIAŁ XXV.
Rzeki, płynące odrębnem korytem, spadają w jedną przepaść.

W gaju Cybeli Arbaces, udający się do Julji, aby dowiedzieć się, czy spełniła ona swój zamiar podania trunku czarownicy Glaukusowi — przypadkiem napotkał Apaecidesa, idącego na schadzkę z Olintem. Przystąpił do niego:
— Uczniu mój! — wyrzekł doń uroczyście. Wiem od Kalenusa, że żywisz względem mnie nadal złe zamiary. Ale bacz, jak serce moje jest miękiem. Pojednajmy się. Przebacz mi, żem obraził twoją siostrę. Chcę błąd naprawić. Pomóż mi zyskać rękę Jony, a obsypię cię niezlicznemi bogactwami i wyniosę na szczyty mądrości i chwały.
— Kuglarzu! — odparł młodzieniec. Nie schwy-