Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 9.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   240   —

Petruchio.  Nie mogę.
Katarz.  Zrób to na moje błaganie.
Petruchio.  Rad jestem bardzo —
Katarz.  Że odjazd odkładasz?
Petruchio.  Rad jestem bardzo, że prosisz, bym został;
Lecz jak chcesz błagaj, chwili nie zostanę.
Katarz.  Jeśli mnie kochasz, zostań.
Petruchio.  Grumio, konie
Grumio.  Stoją gotowe; owies zjadł już konie.
Katarz.  Gdy tak, to dobrze, rób po twojej woli,
Co do mnie, dzisiaj odjeżdżać nie myślę,
Ni dziś, ni jutro, ale kiedy zechcę.
Drzwi są otworem, tędy pańska droga;
Możesz bruk zbijać, póki służą buty,
Ja zaś pojadę, gdy mi przyjdzie chętka.
Pięknego widzę dostałam mężulka,
Gdy już w dzień ślubu taką śpiewa piosnkę.
Petruchio.  Kasiuniu droga, nie gniewaj się, proszę.
Katarz.  Będę się gniewać. Uspokój się, ojcze,
Mąż mój zostanie, dopóki ja zechcę.
Grumio.  Ha, ha! coś mięknąć jegomość zaczyna.
Katarz.  Panowie, proszę, czas do uczty zasiąść.
Łatwo na dudka wystrychnąć się żonie,
Jeśli jej braknie serca do oporu.
Petruchio.  Goście posłuszni będą twym rozkazom.
Raczcie wykonać panny młodej wolę;
Pijcie, hulajcie, popuszczajcie pasów,
Za jej panieństwo spełniajcie kielichy,
Bądźcie weseli — lub idźcie do dyabła!
Lecz moja Kasia musi ze mną jechać.
Nie tup tak nóżką, ocząt nie wytrzeszczaj:
Umiem być panem tego co jest moje,
A żona moja, to własność jest moja,
Mój dom, me meble, spichlerz mój, me pole,
Koń mój i wół mój, mój osieł, me wszystko.
Tu, przy mnie stoi; kto śmie, niech jej dotknie,
A największego padewskiego zucha,
Co chce mnie wstrzymać, rozumu nauczę.